Obserwatorium

poniedziałek, 2 marca 2009

2. Moja przygoda z igłą

Jako że blog ma być po części robótkowy, to pora wyjaśnić co, jak i dlaczego.


Moja przygoda z igłą rozpoczęła się od haftu richelieu. Podejrzałam kiedyś (bardzo kiedyś) prace koleżanki mojej mamy. Zafascynowana jej wyrobami zapragnęłam spróbować. I to właśnie Pani Irena jako pierwsza odkryła przede mną tajniki "rękodzieła" Ona pokazała, jak wkłuwać igłę, jak robić "drabinki" czy jak to się nazywa, "pajączki" itp. Nie pamiętam już co wyszyłam jako pierwsze, wiem natomiast, że były to niedokończone nigdy kołnierzyki, był też komplet serwetek, który mam do dzisiaj i który w stosownym czasie ujrzy światło dzienne, czyli zawita w internecie. Ostatnim dziełem richelieu był olbrzymi obrus - prezent dla mojej teściowej (!!!). Nie wiem, czy obrus ten jeszcze istniej, bo jako, że ja popadłam w niełaskę, to on najpewniej też :(

Dodam, że w tym czasie miłości do richelieu namiętnie przerysowywałam wzory (ksero nie było!) na taki przezroczysty papier i nawet mam je do dzisiaj :)


A potem była długa przerwa. Kiedy urodziła się moja jedyna córeczka (bobasek ma teraz ponad 16 lat) o żadnych wyszywankach mowy być nie mogło. Choroba mojego taty (a raczej ostatnie jej trudne lata), choroba mojej córki i kłopoty małżeńskie, studia zaoczne i praca zawodowa, skutecznie wyleczyły mnie z wyszywania i chyba równie skutecznie z radości, jaką daje codzienność :(


A kiedy moja córuś miała lat 5, trafiłam z nią do szpitala w Poznaniu. Tam pielęgniarki namiętnie krzyżykowały, bardzo mi to zaimponowało, tak bardzo, że w kiosku w pobliżu szpitala kupiłam jakąś gazetę z kawałkiem czerwonej kanwy (takim 10x10 cm), dostałam kawałek niebieskiej muliny i zaprojektowałam i wyszyłam literkę "A". Duma i samozachwyt - te uczucia wtedy dominowały. Po powrocie do domu i zakupie pierwszego "mojego" numeru "Anny" wybrałam obrazek i wyszyłam "Spacer w deszczu" - mój pierwszy obraz, który do dnia dziejszego nie doczekał się oprawy. Prezentuje się tak:





Myślę, że jak na pierwsze dzieło nie jest źle.


Nabierałam rozpędu, wyszyłam jeszcze skrzypce
a później obraze przedstawiający dwa gołębie (jak w piosence Frytki :)). Zdjęcia niestety nie mam, ale dwa gołębie zrobiły rodzinna karierę. Pierwsze wyszyłam dla siebie, ale oddałam mojej siostrze, drugie wyszyłam dla siebie ale oddałam swojej cioci, trzecie wyszyłam dla siebie ale oddałam Pani doktor, czwarte zaczęłam wyszywać dla siebie i chyba mi zbrzydły, bo leżą do dzisiaj w koszyku jako neverending story i patrzeć na nie nie mogę. I już nawet pisać nie mogę, jak przeczytałam to, co wyklikałam :)
Do jutra

4 komentarze:

  1. reala piękne masz prace i proszę nie trać zapału- to świetna odskocznia od zmartwień i potem duma rozpiera jak się skończy :) Sama przecież wiesz....ja do swojego bloga też codziennie wpisów nie robię - nie mam po prostu czasu , lub nie mam nawet się czym pochwalić , ale na blogi ulubione zaglądam codziennie i szukam w nich inspiracji. Od dziś będę zaglądała tez na twojego bloga :)
    pozdrawiam
    fagusia

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja sobie już dopisałam Twojego bloga do listy i spróbuj tylko zapominać! :) Fagusia obiecała mnie pilnować to i Ciebie popilnuje przy okazji :) Haftu richelieu to ja się zawsze chciałam nauczyć, może kiedyś mi się uda. Buziaki
    Porzeczkowa

    OdpowiedzUsuń
  3. Realko świetnie piszesz! :) Twoja pierwsza praca to istne dzieło sztuki. Namawiam byś go zaniosła do oprawienia i powiesiła w najlepszym miejscu swego domu, byś mogła często na niego spoglądać z dumą :)
    Malina
    http://malinagb.blox.pl/html

    OdpowiedzUsuń
  4. Ha, wiedziałam, że na kogo, jak na kogo, ale na dziewczyny z "naszego miejsca" zawsze można liczyć :D

    OdpowiedzUsuń