Obserwatorium

środa, 15 kwietnia 2009

15. Świt :)


Świt to najpiękniejsza pora dnia. Czas kiedy noc przeistacza się w dzień, a świat, cały świat przeciera zaspane oczy i wyciąga ramiona aż trzaski słychać. Nieśmiałe słońce wysyła najpierw swoich pomocników, lekkie mgły poranne, zeby sprawdziły, co się dzieje, gdzie ludzie wstali, a gdzie dopiero udają się na spoczynek. Mgły poranne lekkie i zwiewne w podskokach biegną do słońca składając raport i niezauważenie znikają wykonawszy najpierw zleconą robotę. To one zbierają nocne ploteczki, wypytują łąkę, rzucają pytanie strumykowi. A strumyk i łąka nie wiedzieć dlaczego mówią wszystko, o czym wiedzą. Że ptaki złożyły jaja, mrówki powiększyły mrowisko, chrząszcz całą noc brzmiał w trzcinie a raki szeptały w tataraku. Że ludzie spokojnie ją spędzili , a teraz ich sny wycofują się w krainę niebytu, oczy półotwarte szykują się do całodziennej obserwacji, a mózg otrząsa się z letargu.

Świt jaśnieje, kontury nabierają ostrości, słychać krzyk ptaków. Chmura odsłania promień słońca. A słońce wypoczęte obejmuje panowanie nad całym światem. Noc ustępuje pola, noc przegrywa, zwycięskie złote słońce kolejny raz udowodnia swoją przewagę, pokazuje kto jest królem nieboskłonu.

Lubię świt, bo wtedy myśli są takie jasne i nic ich nie mąci.

Ładnych kilka lat temu wybraliśmy się na rodzinne wędkowanie nad rzekę Bug, z domu wyruszyliśmy w nocy, żeby nad ranem ropocząć wędkowanie. Wtedy właśnie pierwszy raz dostrzegłam piękno poranka, ale takiego wczesnego poranka, kiedy szarość otula cały świat i z tej szarości krok po kroku zaczyna wyłaniać się otoczenie. Pamiętam pajęczyny na łące pokryte nabrzmiałymi kroplami rosy i stada saren, które w tej szarości wyglądały, jak zwierzęce upiory, które przyszły upomnieć się u ludzi o swoje prawa. Gdzieś wysoko krzyczały ptaki, mądrzejsi ode mnie stwierdzili, że to żurawie. No i nigdy nie zapomnę widoku rzeki, która na początku sprawiała wrażenie wymarłej krainy, a dopiero po kilku minutach, kiedy już szarość delikatnie zjaśniała rzeka ożyła. Usłyszałam pierwsze jej pluski, szemrania i cmokania, to ryby podchodziły pod powierzchnię i zbierały coś pyszczkami malszcząc przy tym śmiesznie. Piękna też była mgła, która wisiała metr, może mniej nad wodą. Kiedy się nachyliłam i patrzyłam równolegle do tafli wody to daleko, daleko widziałam drugi brzeg, kiedy jednak spojrzałam troszkę wyżej widziałam tylko nieprzeniknioną mgłę. Jakie to było niesamowite, pierwszy raz tak namacalnie, tak osobiście czułam naturę i czułam się tak z nią zjednoczona. Już nigdy potem podobnych chwil nie przeżyłam, chociaż nie raz i nie dwa wędkowałam wczesnym rankiem.że z natury nie jestem rannym ptaszkiem tylko nocnym Markiem, dlatego takich chwil w moim życiu jest mało :)

A kiedy Edyta Górniak śpiewa o tatuażach w sercu, to tamto wspomnienie jest jednym z takich tatuaży w moim sercu.

Nostalgicznie to brzmi, ale tak mi dzisiaj jest, nic na to nie poradzę.

2 komentarze:

  1. Wczoraj już miałam coś napisać ale musiałam sobie Twoją notkę poukładać w głowie. Bo to taka notka, której się nie da ot tak - skomentować. Przepięknie napisana, odrobinę nostalgiczna i, nie wiem, czy to było twoim zamiarem, ale też odrobinę smutna. Chciałoby się posiedzieć nad tą opatuloną świtem rzeką, wciągnąć rześkie powietrze i otulić się szczelniej szalem. Renatko, masz talent, ja chcę więcej takich perełek. aha! i jeśli naprawdę było Ci odrobinę smutno, kiedy ją pisałaś to wiedz, że kiedy ja czytałam miałam ochotę oddać Ci kawałek mojego szala.

    OdpowiedzUsuń
  2. A wiesz, że było mi smutno - taki dzień, ale już jest ok :)
    Mimo wszystko to miłe wspomnienia :)
    Pomysł z szalem przyjmuję, czasami brakuje nam kogoś kto otuli własnym ciepłem :)

    OdpowiedzUsuń